środa, 28 sierpnia 2013

Świętokrzyskie. Dzień 4.

Ostatni dzień aktywnie. W końcu to Góry ;-) !

Dzień 4: Święta Katarzyna - Święty Krzyż

To klasyk, jeśli chodzi o piesze wycieczki w Górach Świętokrzyskich. Trasa ma ok. 20 km. Zaczęłam od Świętej Katarzyny. U dołu trasy klasztor, następnie wstępujemy na teren Świętokrzyskiego Parku Narodowego. To, czego się dowiedziałam już po zakupie biletu za 6,50 to to, że osoby udające się do miejsca kultu religijnego są zwolnione z opłat za wstęp do ŚPN, więc oszczędni pamiętajcie :-)

Podejście na Łysicę jest nawet dość strome i kamieniste. Zmęczyłam się. Ale ten stan trwał jakieś pół godziny, a potem zapomniałam, że jestem w górach. Po drodze zahaczamy o święte źródełko - podobno pomaga na oczy.



Cóż, Tatry to to nie są, ale za to więcej osób może sobie tu pozwolić na piesze eskapady. Po stromym wejściu na górę, idziemy dalej w dół lasem, trochę wsiami, skrajem lasu. Szlak czerwony. Według drogowskazów wędrówka na tej trasie powinna zająć 7,5 h (jeśli dobrze pamiętam), ale moim zdaniem jest to trochę zawyżone. 

Przed wejściem na Święty Krzyż znajduje się teren zagospodarowany turystycznie - osada średniowieczna, pamiątki, gastronomia. 

Na Świętym Krzyżu klasztor (także w trakcie remontu), wystawa ŚPN, gołoborza ... maszt telewizyjny.


Trasa rozgrywana na dwa samochody w dwóch miejscach. Busów nie widziałam.

W gruncie rzeczy wędrówka jest naprawdę przyjemna. Dobra do nordic walking. 

Na trasie (samochodowej) Św. Katarzyna - Św. Krzyż znajduje się miejscowość Bodzentyn. Z ruinami :-)

Po powrocie na start - szybki obiad w Św. Katarzynie i w drogę!

Reasumując, mogę jeszcze raz powtórzyć, że Świętokrzyskie naprawdę czaruje i ma dużo do zaoferowania. Skłania do powrotów. Mi nie udało się zobaczyć (oprócz tego, o czym pisałam wcześniej): labiryntu w Kurozwękach, kościoła w Koprzywnicy, Opatowa, Kielc. Cóż ... może to właśnie plan na następną wycieczkę? 

Świętokrzyskie. Dzień 3.

Tu sprawy zaczęły się komplikować. Atrakcje z listy "do zobaczenia" nie układały się geograficznie tak gładko, jak do tej pory. Bez wdawania się w szczegóły organizacyjne mojego wyjazdu polecam na dzień trzeci Ujazd i Sandomierz.

Dzień 3: Ujazd - Sandomierz

Ujazd. Zamek Krzyżtopór. "Kolejna ruina" - ktoś mógłby powiedzieć ... Ale za to jaka! Nawet w obecnym stanie robi wrażenie, a co dopiero musiało być w czasach świetności tego obiektu. Tu konie jadły z marmurowych żłobów i przeglądały się w kryształowych lustrach ...


To wspaniałe miejsce dla amatorów fotografii i przepiękny plener. Można zwiedzać z przewodnikiem lub samemu - od piwnic wzwyż.

Polecam wyszperanie w Internecie informacji o tym obiekcie (jest ich sporo). Ja zamiast komentarza wstawię kilka zdjęć.




Polskie Colloseum ;-) ? Trzeba to zobaczyć na własne oczy! Po zmroku zamek jest podświetlany. Mnie niestety nie dane było tego zobaczyć. Szkoda, bo musi wyglądać jeszcze bardziej wspaniale.

Kolejnym punktem programu był Sandomierz rozsławiony przez "Ojca Mateusza". To była już moja druga wizyta w tym mieście w ciągu ostatnich trzech miesięcy. Starówka jest bardzo przyjemna. Zamek (ekspozycja muzeum w środku mnie nie zachwyciła), kościoły, wąwozy.


Obok ratusza widocznego na zdjęciu jest informacja turystyczna. Z pewnością uzyskacie tam wyczerpujące informacje na temat historii i zabytków. Można tam też wypożyczyć rower, żeby wzorem serialowego bohatera przemierzać miejscowość tym środkiem lokomocji ;-) Z ciekawostek - jest w Sandomierzu podziemna trasa turystyczna. Niestety tam nie byłam. 

Jednak to, z czym będę kojarzyć Sandomierz już na zawsze to ... krzemień pasiasty. Co to? Kamień jubilerski, zwany podobno na Zachodzie polskim diamentem. To bardzo patriotyczna biżuteria, bo krzemień występuje tylko w Polsce, w Górach Świętokrzyskich właśnie. Nazywany jest kamieniem optymizmu - usuwa zmęczenie, łagodzi stres, pobudza wydzielanie endorfin. Serio! A przynajmniej ja w to wierzę :-) Sprawiłam sobie już dwie bransoletki z tym kamieniem (jedna kupiona w Sandomierzu, druga w Ujeździe). W Sandomierzu we wrześniu bodajże odbywa się festiwal krzemienia pasiastego. Może kiedyś ;-) ?

Jeżeli chodzi o informacje praktyczne - Sandomierz noclegowo jest dość drogi. Za to nie brakuje miejsc, w których można się najeść.

PS Powracając do krzemienia - niedaleko Ostrowca Świętkrzyskiego są tzw. krzemionki - podziemna trasa turystyczna szlakiem wydobywania krzemienia. Niestety na to też nie starczyło czasu.


Świętokrzyskie. Dzień 2.

Po odpoczynku w Dworku pod lipą (w okolicy jest bajecznie cicho, co uwielbiam!) czas na dalszy ciąg wyprawy. 

Dzień 2: Pińczów. 

Nowa forma relaksu: kajakiem po Nidzie. Nurt rzeki jest spokojny. Sama rzeka raczej płytka (dno piaszczyste). I kręta. Zaawansowani kajakarze rządni mocnych wrażeń pewnie będą się tam czuć, jak na spływie emerytów (bez obrazy dla emerytów). Dla mnie było OK. To był mój drugi spływ kajakowy w życiu, więc preferuję trasy komfortowe dla mojej psychiki. No właśnie - trasy. Pińczów - Chroberz (od mostu w Pińczowie do drugiego mostu w miejscowości Chroberz - jest tam przystań dla sprzętów wodnych). Według różnych źródeł: 18-20 km. Mi to zajęło niespełna 4 h, bardzo spokojnym tempem. Trzeba uważać raptem w dwóch miejscach na liny wiszące nad Nidą (nie dotykać). 

Krajobrazy dosyć urokliwe. Kajakarze mogą spotkać kaczki, czaple i ... krowy (w niektórych miejscach jest tak płytko, że rolnicy przeprowadzają je na drugi brzeg na łąki. 



Za 2 kajaki dwuosobowe wypożyczone w pińczowskim ośrodku sportu i rekreacji zapłaciłam 80 zł. Do tego dochodzi usługa transportowa - 60 zł. Muszę jednak zaznaczyć, że sprzęt (kajaki, wiosła i samochód) nie są pierwszej ... świeżości. Chyba lepiej skorzystać z usług prywatnych wypożyczalni. Ceny - z tego, co patrzyłam - są bardzo porównywalne. 

Gdyby ktoś potrzebował - niedaleko przystani w miejscowości Chroberz jest sklep. A obok niego dość osobliwa figura. Niestety nie znam jej historii. 


Jest tu też interesujący kościół.



Śladów życia turystycznego w Chrob(e)rzu nie zauważyłam. Nie sądzę, aby można było tu coś zjeść. Na obiad powrót do Pińczowa, choć i tu wybór niewielki. 

Warto za to wybrać się na spacer po Pińczowie. Mam chyba jakąś manię, bo to kolejna atrakcja turystyczna kojarzona ze szkoły (tu się dokonał pierwszy przekład Biblii na język polski). Pińczów zwany jest sarmackimi Atenami, był ważnym ośrodkiem reformacji, siedzibą Arian (warto zobaczyć drukarnię ariańską). Sporo jest tu obiektów sakralnych - kościoły, klasztory. Warto wspiąć się na wzgórze św. Anny, z którego rozciąga się piękny widok na Pińczów i Nidę (pierwsze zdjęcie w tym poście). Jest tam też kaplica z kamienia zwanego "pińczakiem". A obok niej kolejna ciekawa figura. Podobną do dwóch wspomnianych widziałam też w drodze z Pińczowa na drugi nocleg (Skowronno Górne). Od razu mi się skojarzyła droga krzyżowa z okolic Reszla, ale to tylko moje luźne domysły.

Apropos noclegu - miała być agroturystyka "Pod Bociankiem", ale ktoś przedłużył sobie pobyt i właścicielka załatwiła pokoje po drugiej stronie ulicy (państwo Bębenek - nie wiem, czy mają jakąś stronę WWW). 25 zł od osoby, a warunki super! Wszystko nowe. Kuchnia z piekarnikiem i mikrofalą. Otwarci nawet na młodych, głośnych (do dyspozycji sad oddalony trochę od domu). Naprawdę godne polecenia!

PS Niedaleko Pińczowa jest Busko Zdrój. Ten punkt mojej wycieczki pozostał niezrealizowany, acz szkoda, bo park zdrojowy i budynki sanatoriów wyglądały w Internecie kusząco.

Świętokrzyskie. Dzień 1.

Tu spędziłam długi, sierpniowy weekend. Trzeba oddalić się od Warszawy nieco dalej i na dłużej, ale warto! 

Nigdy wcześniej nie byłam w Górach Świętokrzyskich, ale już po tej wyprawie muszę przyznać, że mam ochotę wrócić tam, bo nie zobaczyłam wszystkiego, czego chciałam. Świętokrzyskie naprawdę czaruje i ma dużo do zaoferowania. Bardzo pomocny w planowaniu podróży jest serwis swietokrzyskie.travel. Z jego pomocą, wyczarowałam plan, który opiszę na blogu. Być może ktoś zechce pójść w moje ślady :-)


Dzień 1: Zagańsk - Podzamcze Piekoszowskie - Chęciny - Sobków

Wyjazd z Warszawy komfortową "siódemką". Pierwszy punkt na trasie - Zagańsk (tzn. gmina Zagańsk, miejscowość Bartków). To tu od kilkuset lat (wg różnych źródeł: od 700 do 1000) rośnie sobie słynny dąb Bartek. Musiał niejedno w życiu widzieć. Podobno Sobieski ukrył w nim swoją szablę. Pewnie pamiętacie go ze szkoły (dąb i króla), ale czy mieliście już okazję zobaczyć go na żywo? Ja nie. Dlatego to pierwszy, obowiązkowy punkt programu. Mimo, że niektórzy mogą powiedzieć "drzewo jak drzewo", na mnie zrobił wrażenie. Ma wysokość 30 m, obwód pnia przy ziemi wynosi ponad 13 m. Z racji na wiek podpiera go metalowo-betonowa konstrukcja. Bartek znajduje się przy jednej z głównych dróg w tej okolicy, jest dobrze oznakowany, a nieopodal niego jest parking, na którym można swobodnie zostawić samochód. Zobaczenie go nie wiąże się z żadną opłatą.


Kierunek Chęciny. Po drodze jednak pierwsza z licznych w Świętokrzyskiem ruin zamków i pałaców, ale są i zabytki techniki. Na przykład Samsonów. Huta z XIX wieku. Nie zatrzymuję się, jadę dalej.


Czeka Podzamcze Piekoszowskie. Pozostałości pałacu z XVII wieku usytuowane przy głównej drodze. Wstęp wolny, obiekt niestrzeżony, a co za tym idzie ... śmieci. Los zabytku smutny, niemniej jednak obiekt warty zobaczenia. 



Potem kolejna pozycja z gatunku "szkolny kanon": jaskinia Raj. Niestety nie mam żadnego zdjęcia, bo nie można ich robić w trosce o odpowiednią temperaturę i wilgotność podziemnego środowiska. Na stronie jest napisane, że trzeba zarezerwować sobie wejście i to nie jest żart. Na moich oczach wiele osób zostało odprawionych z kwitkiem. Zwiedzanie z przewodnikiem w małych grupach. Nazwa, moim zdaniem, trafiona. Jaskinia jest przystosowana do ruchu turystycznego. Przygotowany jest specjalny chodnik (podłoże równe, choć mokre) i oświetlenie. Trzeba pamiętać, że w jaskini jest chłodno, więc warto wziąć coś na siebie. Oprócz biletu (ceny podane na stronie), trzeba zapłacić za parking (jeśli nie chce się parkować w koczowniczych warunkach). Można - za dodatkową opłatą - odwiedzić Centrum Neandertalczyka. Ja nie byłam, ale podejrzewam, że dzieciom może się spodobać. 

Jestem w Chęcinach, po Jaskini pora na zamek. "Niestety" rewitalizowany. Wstęp do środka niemożliwy. Ma być tak podobno do jesieni 2014 roku. Warto wdrapać się na górę, by zobaczyć go z bliska. Jest naprawdę spory. Rozkopany jest także rynek chęciński. W okolicach centrum polecam jednak naleśnikarnię nieopodal ratusza (nazwy niestety nie pamiętam) - naleśniki i placki na słodko i wytrawne. Niedrogie i sycące. 

Jedną z atrakcji w Chęcinach jest "ścieżka mnicha". Prowadzi na zamek. Po drodze - kilka budowli sakralnych.


Z Chęcin ruszam w stronę Sobkowa, na pierwszy nocleg. Po drodze jeszcze jedne ruiny - Sobków właśnie. Jest tam restauracja i hotel, zdaje się dość ekskluzywne. Ruiny otoczone są budynkami obronnymi. Aby je zobaczyć, trzeba wejść "na podwórko". Można to zrobić bez krępacji, chyba, że pracujecie w jednej z telewizji (gdy dotrzecie na miejsce, zauważycie o co chodzi). Oprócz ruin można zobaczyć różnego rodzaju karety, sanie, powozy. Miłośnicy motoryzacji nie będą zawiedzeni ;-) Warto wetknąć nos do sali rycerskiej. Kto chce, może zakuć się w dyby.



Po tym intensywnym dniu pora na nocleg. Wybór padł na Dworek pod lipą. Rzut Beretem od Sobkowa. To prawdziwy dworek z 1911 roku z pięknym, zadbanym parkiem, w którym rośnie ponad dwustuletnia lipa. Z posesji dojście do Nidy. Miejsce piękne, spokojne. Ciche. Szczerze polecam! 50 zł od osoby za pokój dwuosobowy z własną łazienką. Do dyspozycji ogólnodostępna kuchnia. Na parterze ciekawy piec kaflowy. Za te (bardzo dobre) warunki cena przystępna. 


I póki co tyle na pierwszy ogień. Dalszy ciąg weekendu poza miastem w Górach Świętokrzyskich w kolejnym poście (lub postach).